Przed publikacją. D. João VI i jego nieszczęśliwa rodzina – spisek D. Pedra i bolesne opuszczenie Brazylii

Do ostatniej chwili opierał się ucieczce do Brazylii, ale gdy już się tam osiedlił, D. João VI poczuł się jak w domu w tropikach. Gdyby to zależało od niego, nigdy nie wróciłby do Portugalii. Jednak jego syn D. Pedro miał inne plany: chciał, aby „stary człowiek odszedł”, aby mógł pozostać regentem, a kto wie, może pewnego dnia zostać cesarzem.
Rankiem 26 lutego 1821 r. D. João VI obudził się w Pałacu São Cristóvão z powodu wiadomości, że tłum zgromadzony na Largo do Rossio (w centrum miasta, rzut beretem od Pałacu Królewskiego) domaga się jego obecności. Król pośpiesznie spotkał się z Villanovą Portugal, szefem rządu, ale nic nie zrobił.
Ten, który wychodzi na spotkanie demonstrantom konno, to D. Pedro. Jako doskonały jeździec, książę zawsze podróżuje tą drogą. Po przybyciu na plac zostaje oklaskiwany przez zbuntowany tłum, który stawia mu zaskakujące żądania: obecność króla, przyjęcie Konstytucji i odwołanie dekretu nakazującego D. Pedro udanie się do Portugalii.
Książę ponownie wsiada na konia i wraca do Pałacu São Cristóvão, położonego około siedmiu kilometrów dalej, aby poinformować ojca. Ten wpada w panikę. Dzwoni do Palmelli (która po rewolucji w Portugalii przybyła do Brazylii, gdzie przybyła 23 grudnia) i pyta ją wprost:
— Jak mam traktować rebeliantów?
Palmella, kierując się nieustępliwą logiką, odpowiada mu:
— Niestety, proszę pana, nie ma potrzeby się zastanawiać; musi pan zrobić wszystko, o co pana poproszą.
D. João VI przekazuje swoją decyzję synowi: zaakceptuje wszystko, łącznie z Konstytucją. D. Pedro działa teraz jak gołąb pocztowy: nosi rzeczy tam i z powrotem. Wraca, aby spotkać się z demonstrantami i informuje ich o decyzji króla. Ale oni nie są zadowoleni. Chcą, aby monarcha był obecny osobiście. D. Pedro biegnie, aby go zabrać. Znajduje go przerażonego, opiera się pójściu, ale rezygnuje. Wsiada do powozu, podczas gdy D. Pedro wskakuje z powrotem na grzbiet konia. W drodze do ratusza obrazy terroru przychodzą do głowy monarchy. Widzi Ludwika XVI idącego na szubienicę we Francji i jego głowę toczącą się po deskach. A gdy dociera na Rossio, prawie umiera ze strachu, gdy pośród ryku tłumu widzi ludzi otaczających jego powóz, wyprzęgających konie, chwytających go i niosących na ramionach nie wiadomo dokąd. Ale wkrótce się uspokaja: zdaje sobie sprawę, że nie chcą mu zrobić krzywdy. Zabierają go do Pałacu Królewskiego. I oto, gdy pojawia się na balkonie, wzdycha z ulgą: tłum bije mu brawo.
Następnie robi to, co mu mówi Palmella: akceptuje wszystko, co mu powiedziano. Ratyfikuje spotkanie Kortezów i obiecuje złożyć przysięgę i podpisać Konstytucję, która pozbawi go większości władzy, mówiąc, żeby nie było wątpliwości: „Konstytucja dokładnie taka, jaka jest sporządzona w Portugalii przez Kortezy”. I gwarantuje, że pojedzie do Portugalii, aby to zrobić, a D. Pedro obejmie tu regencję. D. João jest przerażony. I mówi to wszystko tak jąkając się, tak cichym głosem, że jego syn, stojący obok niego, musi powtórzyć jego słowa. Ale ta próba została pokonana i tego pragnął teraz bardziej niż czegokolwiek innego.
Dwa dni później, 28 lutego, prasa poinformowała, że rząd postanowił odesłać rodzinę królewską do Lizbony, mimo woli monarchy. A 7 marca nieoficjalna Gazeta do Rio de Janeiro potwierdziła wyjazd króla i przekazanie rządu Brazylii jego synowi. Przyparty do muru D. João nie był w stanie się oprzeć.
Spisek D. Pedra
Ten moment jest decydujący i bez jego zrozumienia nie zrozumiemy niczego. Większość historyków przedstawia wydarzenia z 26 lutego jako powstanie wojsk wspieranych przez ludność na rzecz rewolucji konstytucyjnej w Lizbonie.
Cóż, to nie ma sensu. Co wojsko w Rio i jego ludność obchodzi to, co dzieje się w Lizbonie? Nic. Problemem było coś innego.
Jak widzieliśmy, jednym z żądań rebeliantów było odwołanie dekretu, który wysłał D. Pedra do Portugalii. Nie chcieli, aby książę królewski odszedł. A następnie zażądali, aby król złożył przysięgę na Konstytucję. Łącząc te dwa warunki, wniosek jest jasny: buntownicy chcieli, aby D. Pedro pozostał w Brazylii, a D. João wrócił do Portugalii (z Konstytucją już należycie zaprzysiężoną).
Łatwo zrozumieć, że tę farsę wymyślił D. Pedro.
Całe jego zachowanie tamtego poranka, jego przychodzenie i wychodzenie między ratuszem a São Cristóvão, działanie jako pośrednik między rebeliantami a jego ojcem, wszystko wskazuje na jedno: to sam D. Pedro zainspirował lub nawet zorganizował to powstanie. Jego pomysłem było wypchnięcie D. João z Brazylii i pozostawienie go jako regenta — z myślą, lub nie, o zostaniu cesarzem jutro.
W rzeczywistości historia tej rodziny jest pełna hipokryzji i zdrady. Zawsze powtarzając, że się kochają i uwielbiają, nieustannie wbijają sobie nóż w plecy. Królowa nigdy nie przestała spiskować przeciwko mężowi, D. Pedro spiskował przeciwko ojcu, D. Miguel robił to samo, dwaj bracia poszli na wojnę, a nawet córki kłóciły się ze sobą.
*
D. Pedro chce pozbyć się starca i za kulisami pociąga za wszystkie sznurki, aby to osiągnąć. Jednak nie wszyscy są zadowoleni z tego pomysłu. Obecność Dworu w Rio nadała miastu nowy blask, a jego status jako siedziby imperium nadał mu nowe znaczenie.
Tak więc dwa miesiące po ruchu z 26 lutego, 21 kwietnia, miało miejsce wydarzenie o odwrotnym charakterze: tłum chciał zablokować posterunek policji, z którego król miał wyjechać do Portugalii. D. Pedro był wściekły. Gdyby jego ojciec się wycofał i postanowił nie wyjeżdżać, wszystko znów by się skomplikowało. Prawdopodobnie musiałby wyjechać. Następnie osobiście objął dowództwo nad represjami, które miały być gwałtowne: trzydzieści osób zginęło, a wiele zostało rannych.
Dowód był. Podczas gdy demonstracja domagająca się pozostania D. Pedro w Brazylii odbyła się pokojowo i miała jego poparcie, demonstracja na rzecz pozostania jego ojca doprowadziła do obrażeń i zgonów. Wszystko było jasne jak kryształ. Analityk wyciągnąłby oczywisty wniosek: „Po raz kolejny protesty sprzyjały D. Pedro, usuwając warunki hipotetycznej fali poparcia dla dalszej obecności króla w Brazylii”.
Pozostało powiedzieć, że nic z tego nie wydarzyło się przypadkiem. Za wydarzeniami stała postać królewskiego księcia — organizującego ruch, który chciał, aby król odszedł, i represjonującego tych, którzy bronili jego trwałości.
Pożegnanie D. João VI z Brazylii, który nadał kolonii tak wielki rozmach, zakończyło się krwawą łaźnią.
Za kurtyną
Gdyby publicznie wydarzyło się to, co właśnie zobaczyliśmy, wiedza o tym, co działo się za kulisami, potwierdzałaby tę interpretację.
Kiedy wieści o rewolucji w Portugalii docierają do Brazylii, D. João jest przerażony — nie tym, co może się stać z królestwem, ale tym, czego się od niego zażąda. Czuje się komfortowo w Brazylii i nie chce nawet myśleć o powrocie do Europy. Podróż powrotna i kolejna zmiana dworu są nie do pomyślenia. Gdyby to zależało od niego, nigdy by nie wrócił. Zwłaszcza dlatego, że w jaskrawym kontraście do spokoju, którym król cieszy się teraz w Rio, pojawiają się nieznane aspekty powrotu do ojczyzny: wspomniane wcześniej niebezpieczeństwa podróży transatlantyckiej, rewolucyjna atmosfera, z którą zetknie się w Lizbonie, upokorzenia, które będzie musiał znieść, a nawet fizyczne ryzyko, które go czeka. Po powrocie do Portugalii nic nie może pójść dobrze.
I duża część szlachty imigrantów podziela to samo uczucie. Po zniechęcającym początku, jak wiemy, już się zaaklimatyzowali — a Brazylia jest teraz również dla nich obiecującą ziemią. Siedzibą odnowionego imperium. Ożywionego sokami nowego świata. Plan polega na wykorzystaniu okazji i zbudowaniu silnej monarchii, skupionej wokół Ameryki, a nie na małym kawałku Europy, gdzie wszystko jest drobiazgowe. Minęło dwanaście lat, niektórzy, którzy przybyli z regentem, są już starzy i nie chcą niedogodności związanych z nową przeprowadzką, inni założyli tu swoje firmy, inni założyli rodziny lub je odbudowali i już mieli tu dzieci.
Mając to na uwadze, D. João wielokrotnie rozważał ten pomysł. Rozmawiał z osobami mu bliskimi. Postanowił wysłać na jego miejsce swojego najstarszego syna, D. Pedra, który właśnie skończył dwadzieścia dwa lata, ale nie poinformował go od razu o swojej decyzji. „Jeszcze nie rozmawiałem z moim synem, chcę, żebyś mi powiedział, czy podzielasz to samo zdanie” – powiedział monarcha do Thomaza Antonio Villanovy Portugal, szefa rządu. I dodał, pokazując swoje całkowite lenistwo umysłowe: „Powiedz mi, co powinienem mu powiedzieć, a jeśli będzie odpowiedź, co powinienem mu powiedzieć”.
Ale D. Pedro nie przyjął tego pomysłu z zadowoleniem. Całe jego życie toczyło się w Brazylii. Jego żona była w ostatnich tygodniach ciąży. A syrenie pieśni, które szeptano mu do ucha, podsycały jego ambicje: gdyby jego ojciec odszedł, a on został regentem, mógłby pewnego dnia zostać cesarzem. D. João jednak nalegał. W dekrecie z 18 lutego, który już znamy, wyraził się jasno: „Postanowiłem dać największy dowód nieustannej troski, która mną kieruje, o dobro moich wasali, nakazując, aby mój ukochany i wysoko ceniony syn, D. Pedro, […] udał się do Portugalii wyposażony w niezbędną władzę i instrukcje […] w celu przywrócenia ogólnego spokoju w tym królestwie”.
Teraz, w obliczu tego, D. Pedro miał tylko jeden sposób, aby uniknąć decyzji: zorganizować ruch domagający się jego stałego pobytu w kolonii. To właśnie zrobił. Osiem dni po wydaniu dekretu, 26 lutego, odbyła się znana nam demonstracja.
Palmella w liście do hrabiego Funchal pochwalił pomysłowość D. Pedra tamtego ranka i jego widoczną lojalność wobec ojca (poprzez udaremnienie planów wojsk, które chciały obwołać go cesarzem), ale dodał: „Jednakże wielu ludzi przypuszcza, że został wcześniej poinstruowany o planach i z pewnością pozwala, by otaczali go i doradzali mu źli ludzie”.
Ten list mówi wszystko: D. Pedro został „z góry poinformowany o tym, co jest planowane”, to znaczy, że był świadomy wszystkiego, co jest planowane, i jest otoczony przez „złych ludzi”. A kim są ci źli ludzie? To ludzie, którzy chcą niepodległości Brazylii, a zatem chcą, aby król stąd odszedł, chcą, aby jego syn objął regencję, a później ogłosił niepodległość.
Inny list, tym razem od hrabiego Subserry, rozprasza wszelkie wątpliwości, jakie mogły pozostać: „Wykształceni Brazylijczycy zapewnili mnie, że [hrabia] Arcos [minister królestwa, były wicekról Brazylii] powiedział Jego Wysokości [D. Pedro] : „Wyrzućmy starca, a ja zrobię z Brazylijczykami, co zechcę, ponieważ tylko ja wiem, jak ich traktować” » .
A baron de Neuville, późniejszy ambasador Francji w Lizbonie, który był blisko związany z D. João VI, w swoich pamiętnikach stwierdził: „Zdawałem sobie sprawę […] z sytuacji, które dowodzą, że celem D. Pedra nie było ratowanie Brazylii, lecz usunięcie ojca i samodzielne panowanie tam” .
Wszystko zmierzało w tym samym kierunku: D. Pedro chciał, żeby „stary człowiek odszedł”, odmawiał wyjazdu do Portugalii, garnizon wojskowy w Rio go wspierał, a Carlota Joaquina naciskała na niego, żeby wrócił do Lizbony.
A w Portugalii tego samego oczekiwano. Wiadomość, że D. João VI złożył w Brazylii przysięgę na przyjęcie przyszłej Konstytucji, dotarła do Lizbony 28 kwietnia, dwa miesiące później, ale wzbudziła podejrzenia. Była to niejasna przysięga, ponieważ król nie wiedział, co zamierza podpisać… „D. João VI nie wiedział, co złożył przysięgę; kto mógł zagwarantować, że po powrocie do metropolii dojdzie do porozumienia z […] Kortezami?” I dlatego chcieli, aby król z powrotem w Portugalii złożył ustną gwarancję, że zaakceptuje Konstytucję, którą Kortezy zatwierdzą. A później będzie tam, aby ją złożyć.
Gwiazdy były ustawione w odpowiednim układzie. Powrót D. João VI do ojczyzny stał się nieunikniony. Nie było sposobu, aby uciec. Skończyłoby się na tym, że powiedziałby: „Cóż, jeśli mój syn nie chce jechać, to ja jadę”.
Jak stwierdził Junot, D. João nie był w stanie podejmować decyzji i mógł to robić tylko pod silną presją. I tym razem to była prawda.
Bolesne pożegnanie z Rio (kwiecień 1821)
Od czasu wyjazdu regenta do Brazylii i objęcia urzędu w Rio de Janeiro napięcia między Portugalią a tą kolonią rosły. Było to naturalne, ze wszystkich powodów. A w rewolucji z sierpnia 1820 r. cały ten nagromadzony dyskomfort wyszedł na powierzchnię.
Na początku 1821 roku Manuel Fernandes Thomaz, wiceprezes Sądu Konstytucyjnego i jeden z jego najbardziej wpływowych deputowanych, oświadczył w swoim gromkim stylu: D. João VI będzie musiał wybrać między „krainą małp, czarnych i węży a krajem białych ludzi, ludów cywilizowanych i miłośników swego władcy” . I wzmocnił tę myśl, kończąc: „Odwróćmy teraz wzrok od tego dzikiego i nieuprawianego kraju na tę ziemię ludzi, na Portugalię!”
D. João VI, jak widzieliśmy, początkowo postanowił pozostać „w krainie małp”, ale okoliczności zmusiły go do zrobienia czegoś innego. A 24 kwietnia miał nastąpić ostatni akt jego obecności w Rio de Janeiro. Zabrał ze sobą szczątki swojej matki, D. Marii I, która zmarła w 1816 r., oraz ukochanego siostrzeńca i zięcia Pedra Carlosa de Bourbon, który poślubił Infantę, jego córkę Marię Teresę, a który zmarł przedwcześnie w 1812 r.
Przeniesienie dwóch trumien na pokład fregaty, która zabierze je do Lizbony, odbędzie się dyskretnie w nocy, aby nie wywołać dalszych demonstracji. A w świetle pochodni uformuje się kondukt pogrzebowy, nadając pożegnaniu monarchy ciężką i ponurą atmosferę.
*
D. João VI, okazując swój sprzeciw, wykorzysta swoją obecność w Brazylii do granic możliwości. Podczas gdy D. Carlota Joaquina wyruszy 25-go, król uczyni to dopiero wczesnym rankiem 26-go, potajemnie. Przed wyjazdem mianował swojego najstarszego syna D. Pedro de Alcântara księciem regentem w swoim imieniu i powiedział mu: „Pedro, jeśli Brazylia się odłączy, to dla ciebie, który będziesz mnie szanował, a nie dla jednego z tych awanturników”.
Król i królowa noszą w głowach sprzeczne uczucia. On tęskni za dwunastoma latami, trzema miesiącami i trzema dniami, które tam spędzili. On przeżył najszczęśliwsze dni swojego życia politycznego w Brazylii i odszedł ze łzami w oczach. Ona z kolei poczuła ogromną ulgę. Często słyszano, jak mówiła, że oślepnie, gdy wróci do Portugalii, spędziwszy tyle czasu „w ciemnościach, widząc tylko czarnych ludzi” . Podobnie jak Fernandes Thomaz, Brazylia była dla niej również „krajem małp i czarnych ludzi” . Jej pogarda dla tych ziem była tak wielka, że gdy wsiadła na pokład do Portugalii, zdjęła sandały, uderzyła nimi w armatę na statku i powiedziała: „Usunęłam z moich stóp ostatnie ziarenko kurzu z Brazylii. Nie chcę nawet ziemi przeklętej Brazylii jako pamiątki na moich butach” .
Eskadra dwunastu statków wypłynęła z Rio do Lizbony o 6:30 rano 26 kwietnia 1821 roku, dowodzona przez statek D. João VI. Co ciekawe, jej pierwszą większą podróżą było przewiezienie księżniczki D. Leopoldiny, żony jego syna D. Pedra, z Europy do Rio de Janeiro — wydarzenie, które D. João przyjął z zadowoleniem. A ona odwdzięczyła mu się w ten sam sposób. W przeciwieństwie do D. Pedra, który cieszył się z odejścia ojca, jego żona gorzko żałowała wyjazdu monarchy. Później z wyraźnym wzruszeniem napisała: „To wszystko wydaje mi się snem. Rzeczywistość jest taka, że muszę pozostać w Brazylii i jestem rozdzielona z moim wspaniałym teściem, co z wielu powodów jest dla mnie niezwykle trudne i bolesne”.
Leopoldina musiała być jedną z niewielu osób, które uważały D. João za „cudowną” istotę. Ale to stwierdzenie dało dobry obraz smutku, który ogarnął cesarzową, i samotności, którą odczuwała w Brazylii, którą tylko jej teść pomógł złagodzić.
Król wyruszył ze swoją żoną, Carlotą Joaquiną, synem Miguelem, czterema córkami — Marią Teresą, Izabel Marią, Marią d'Assumpção i Aną de Jesus — wnukiem Sebastião — urodzonym w Brazylii, synem Marii Teresy i Pedro Carlosa, który już nie żył — księżniczką Marią Franciscą Beneditą, ciotką króla i trzema do czterech tysięcy dworzan. Pozostali, którzy przybyli z regentem w 1807 roku, pozostali tam, żywi lub martwi, z wyjątkiem kilku, którzy już wrócili do Portugalii.
Uczucia wielu Portugalczyków, którzy towarzyszyli królowi w jego powrocie, były takie same jak u królowej Carloty Joaquiny: nienawidzili Brazylii po przybyciu i ta niechęć pozostała. Większość jednak zmieniła zdanie i postanowiła tam zostać.
[…]
Wielu Portugalczyków, którzy nie wrócili do Lizbony z królem, decydując się na pozostanie w Brazylii, dokonało wyboru dawno temu, dzwoniąc do swoich krewnych, rodziców i rodzeństwa, albo biorąc ślub i zakładając nowe rodziny, decydując się na osiedlenie się tam i nie wracanie do rodzinnego miasta. Dla nich nie było wątpliwości: „Portugalia była przeszłością, starym, starymi ideami, systemem kolonialnym i dekadencją. Brazylia była nowością, przyszłością, bogactwem, dobrobytem, transformacją”.
Tak samo postrzegał tę kwestię D. Jan VI — i dlatego powrót do Europy był dla niego tragedią, krokiem wstecz, niepowodzeniem na jego drodze.
Król na pokładzie „był głęboko przytłoczony, przytłoczony wstrząsami i smutkiem, […], rzucony na swój bergère , wzruszony, biedny człowiek ledwie mówił, nie modlił się, jego bydlęce i gorzkie oczy, melancholijnie utkwione w ulotnej linii horyzontu, za którą zaczarowany raj Ameryki, Brazylia, bledł lub znikał, w onirycznej gazie. Co stanie się z jego biednym życiem, gdy dotrze do Portugalii?”, pytał historyk Luiz Edmundo.
D. João VI nie powrócił jednak z pustymi rękami.
Tak jak przywiózł z Lizbony do Rio de Janeiro cenne przedmioty, które udało mu się zgromadzić, a następnie wysłał kolejne, tak samo uczynił po powrocie do metropolii: zabrał część klejnotów z Królewskiego Skarbca przywiezionych w 1807 r., sztabki złota i diamenty złożone przez osoby prywatne w skarbcach Banku Brazylii, a także ponad sześćdziesiąt milionów cruzados w monetach.
Nawet gdyby syn mógł, nie sprzeciwiłby się tej defraudacji: D. Pedro chciał, żeby ojciec go wspierał, bez względu na koszty.
Powrót do ojczyzny
Strach przed morzem sprawia, że król chce się zatrzymać. Popłynęliby wzdłuż wybrzeża do Salvadoru, stolicy Bahii, zatrzymaliby się tam i dopiero wtedy wypłynęliby na pełne morze. Król ma wszelkie powody, aby opóźnić podróż. Jednak odwodzą go od tego zamiaru. Przekonują go, że najlepszym rozwiązaniem byłoby udanie się teraz na Azory, zrobienie tam postoju i wysłanie posła do Lizbony, aby zbadał atmosferę w stolicy i przywiózł wiadomości. I tak się stało. Docierają w zasięgu wzroku do Azorów 23 czerwca, dwa miesiące po wypłynięciu, ale warunki pogodowe krzyżują ich plany: wiatr popycha statki w innym kierunku i muszą kontynuować podróż.
[…]
Dwa dni przed spodziewanym przybyciem D. João VI wiadomość dotarła do Lizbony, przywieziona statkami z Brazylii — a stolica była w napięciu. O 5:00 rano 3 lipca królewska eskadra została zauważona u wybrzeży Portugalii. A o 11:00 rano zakotwiczyła w Junqueira, a statki ustawiły się w szeregu przed budynkiem Cordoaria. Podróż trwała sześćdziesiąt osiem dni.
Jornal Sol