Tak zaczyna się powieść, która zdobyła Nagrodę Noblowską Clarín w 2025 roku.

Daniel Morales jest laureatem 28. Nagrody Clarín Novel Prize. Zdjęcie: Mariana Nedelcu.Krótko po przebudzeniu, gdy miałem już wejść do kuchni, mucha przeleciała mi koło prawego ucha. Duża i gruba, bardzo czarna.
Najpierw usłyszałem brzęczenie, potem je zobaczyłem, a potem przypomniałem sobie, że poprzedniej nocy, gdy czytałem w łóżku, mucha wleciała do mojej sypialni. Muchy nie są powszechne w Anglii w środku zimy, ale nie przywiązywałem do tego większej wagi. Obserwowałem ją, nie wstając z łóżka. Będzie się kręcić po domu przez kilka godzin, pomyślałem, i znajdzie wyjście. A może nie. Wyobraziłem ją sobie, jak błąka się samotnie po domu, wbijając się w każde okno po kilka razy, zanim spróbuje następnego, wchodząc i wychodząc z pokoju po pokoju, zastanawiając się, co to za makabryczny żart. Gdzie było wyjście? Kto ją tam zamknął i dlaczego? Jej trzepotanie stawało się coraz bardziej oszalałe w miarę narastania niepokoju, a potem cięższe, gdy narastało zmęczenie. Czy nadszedł jej czas? Czy naprawdę miała umrzeć w tak głupi sposób? Biedna mucha długo jeszcze będzie się zastanawiać, czy te zimne ściany będą jej grobowcem, ale powoli pogodzi się ze swoją porażką i po kilku dniach, wyczerpana, wycofa się w ustronne miejsce, gdzie położy się i będzie czekać na koniec.
Tak właśnie myślałem wczoraj wieczorem, leżąc w łóżku, obserwując muchę pełzającą po moim pokoju bardzo powoli, niemal w zwolnionym tempie, jakby została wysłana na misję zwiadowczą albo jakby leciała przez sen, lunatykując. Żal mi jej było. Miałem ochotę wstać, otworzyć okno i jej pomóc, ale po pół godzinie leżenia w końcu udało mi się ogrzać pościel i za nic w świecie nie miałem zamiaru wychodzić. Poza tym, biedna mucha prawdopodobnie też nie chciała wychodzić na zewnątrz.
Było bardzo zimno i wydawało mi się mało prawdopodobne, żeby jakakolwiek mucha, nawet tak dobrze odżywiona, przeżyła dłużej niż kilka godzin w wilgotnej londyńskiej nocy.
Skupiłem się na czytanej książce i wkrótce potem zasnąłem.
Rano, kiedy się obudziłem, całkowicie zapomniałem o muchie.
Teraz, gdy nie leżałem już pod kołdrą, chłód pochłonął wszystkie moje myśli. Rozsądnie byłoby włączyć ogrzewanie, ale moja pensja nie pozwala mi na taki luksus i nie narzekam. Uważam się za szczęściarza, że mogę wynająć mieszkanie dla siebie i jeśli to zostawia mi niewiele miejsca na inne wydatki, to z radością to akceptuję.
Mój sposób na walkę z zimnem to ubieranie się w cztery warstwy ubrań zaraz po wstaniu z łóżka i właśnie to zrobiłem dziś rano. Poszedłem do łazienki, wyszedłem i o dziwo, idąc do kuchni, znowu na to wpadłem. Mucha. To ta sama, co wczoraj wieczorem, pomyślałem. Nie mogła być inna. Czarna, z niebieskawymi refleksami i wielkości pistacji, była imponującą plujką, ale latała tak wolno, tak delikatnie, że nie budziła we mnie odrazy, a wręcz przeciwnie, napełniała mnie czułością.
„Nie znalazłeś jeszcze wyjścia?” zapytałem.
W odpowiedzi po prostu unosiła się dalej po pokoju, niczym balon na ogrzane powietrze, niesiona niewidzialnymi prądami lodowatego powietrza, które przetaczały się przez mój dom. Ona również zdawała się zmierzać do kuchni. Weszliśmy razem, a potem zobaczyłem resztę. Było ich ze dwadzieścia. Wielkie i grube, tak jak tamta. Spoczywały na szybie za zlewem. Zatrzymałem się jak wryty. Co się działo? Dwadzieścia much wielkości pistacji to nieprzyjemny widok, zwłaszcza gdy dopiero wstajesz i masz zamiar robić śniadanie. Pomyślałem, żeby je zatłuc na śmierć. Nie gołymi rękami, ale kawałkiem tektury albo ulotką reklamową.
Ale sama myśl o roztrzaskaniu ich o szybę przyprawiała mnie o mdłości. Byłoby inaczej, gdyby to były zwykłe muchy, ale te skrzydlate potwory musiały mieć w sobie sporo krwi – serce, żołądek, wnętrzności – a ja nie miałem ochoty spędzać poranka na zbieraniu kawałków skrzydeł pokrytych wnętrznościami. Poza tym czułbym się źle. Nie jestem psychopatą. Powyżej pewnego rozmiaru każde zwierzę lub stworzenie nabywa pewne prawa, a najbardziej podstawowym z nich jest prawo do życia. Zabijanie ich bez powodu to morderstwo. Te muchy były wystarczająco duże, by cieszyć się całym wachlarzem podstawowych praw, a ja zawsze szanowałem prawa podstawowe.
„Niech będzie pokój” – powiedziałem, powoli podchodząc do okna. „Niech się nie denerwują, muchy. Nie chcę was skrzywdzić”.
Czekały nieruchomo, wyczekująco. Najmniejszy fałszywy ruch z mojej strony rozproszyłby je, natychmiast niwecząc możliwość ich ujarzmienia. Okrążyłyby mnie niczym wir czarnych pistacji, współpracując, by mnie zdezorientować, a potem opuściłyby kuchnię i zasiedliły cały dom. Musiałem zachować spokój.
Powoli sięgnąłem do klamki okna. Mucha przemknęła po szybie. Przekręciłem klamkę. Ci, którzy mieszkali w tych stronach, wiedzą, że wiele angielskich okien ma tę właściwość, że nigdy nie otwierają się całkowicie, a jedynie na stopę lub dwie. Myślę, że ma to na celu uniemożliwienie włamywaczom wejścia.
Tutaj większość ludzi mieszka w domach, a nie w blokach, a bary nie uchodzą za dobre. Okno, które nigdy nie otwiera się do końca, to prosty i elegancki trik, by osłonić dom przed intruzami, ale nie ułatwia sprawy, jeśli chcesz wypędzić z kuchni rój gigantycznych much. Chwyciłem rolkę ręczników papierowych i spróbowałem delikatnie skierować je w stronę otworu. Jedna z nich poderwała się do lotu, nie w stronę otworu, ale ogólnie, nigdzie konkretnie. Potem druga, a potem jeszcze jedna. Robiły to po kolei, nie wszystkie naraz i gwałtownie, co pomogło mi uniknąć paniki. Wyciągnąłem ręce jak strach na wróble, by uniemożliwić im ucieczkę do salonu. Osaczyłem jedną, osaczałem ją, aż nie miała wyboru i musiała uciec przez uchylone okno, a potem, uzbrajając się w cierpliwość, zrobiłem to samo z pozostałymi. Po pół godzinie nie było ani jednej muchy w zasięgu wzroku. Zamknąłem okno i odetchnąłem z ulgą.
Clarin


